Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nerw łokciowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nerw łokciowy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 7 lipca 2019

Decyzja nr 10, 11 i 12

Mam wrażenie, że w ciągu ostatniego roku odwiedziłam większość polecanych specjalistów od chirurgii ręki i barku, którzy są uważani za tych "naj". Moje medyczne podróże w poszukiwaniu odpowiedzi są bardzo bardzo męczące. To nie chodzi tylko o godziny spędzone w pociągach lub autobusach, ale najbardziej o to zmęczenie psychiczne po kolejnej nieudanej wizycie. Nieudanej, bo lekarz nie zrozumiał problemu, albo nigdy się z tym nie spotkał, albo uważa, że należy się przyzwyczaić, albo zrzuca winę i odpowiedzialność na mnie bo zdecydowałam o operacji. W połowie roku miałam już dość tych prób. Na szczęście mam wokół siebie Przyjaciół, którzy mnie wspierają i czasem mówią "odpocznij teraz i pamiętaj że warto walczyć o swoje zdrowie". Tak więc na wizytę do Poznania jechałam raczej z nastawieniem, że nie wniesie nic nowego i pozytywnego do mojego medycznego życia. Wtedy też pomyślałam, że jest to ostatnia wizyta, na którą jadę w Polsce, że jeśli jeszcze raz usłyszę "że nic nie można zrobić" to będzie to oznaczało, że pora szukać poza granicami, bo przecież na świecie jest jeszcze tyle miejsc gdzie leczą trudne przypadki.

Lekarz do którego trafiłam miał już wcześniej styczność z osobami z zespołem Ehlersa-Danlosa, nawet operował takie osoby. To bardzo ważne, bo wtedy rozmowa z lekarzem przebiega zupełnie inaczej- nie trzeba udowadniać choroby. W zespole Ehlersa-Danlosa istnieje raczej trend, żeby nie operować stawów. Gdybym wiedziała to 10 lat temu to pewnie moja historia byłaby zupełnie inna, ale jest jak jest... Lekarz wnikliwie zbadał mój bark, nie tylko palpacyjnie, ale też dość wnikliwie popatrzył na wynik tomografii komputerowej. Poza tym dość wnikliwie popatrzył na mój łokieć i objawy wynikające z uszkodzenia nerwu łokciowego. Proponowane leczenie mnie zaskoczyło. Konieczne jest wykonanie dość szybko operacji odbarczającej nerw łokciowy. W ciągu ostatniego roku straciłam sporo funkcji w dłoni, moje palce 4ty i 5ty też działają coraz gorzej i coraz częściej funkcjonują tylko w tandemie. Tracę coraz częściej zdolność chwytania, często wypuszczam przedmioty z rąk. Zaczynam mieć objawy spastyczności wynikające z tych uszkodzeń. Lekarz twierdzi, że wykonanie trzeciej operacji w obrębie łokcia jest niezbędne, żeby ocalić jeszcze te funkcje które mi zostały.

Druga część wizyty dotyczyła prawego barku. Od zeszłego roku po jednym ze zwichnięć w trakcie jazdy rowerem mam objawy uszkodzenia splotu ramiennego. Część z tych objawów jest od czasu złamania obojczyka, ale jak do tej pory nikt mi nie wierzył, albo objawy były zdaniem lekarzy zbyt małe. W trakcie tej wizyty lekarz orzekł, że na 90% po prawej stronie mam tzw. zespół górnego otworu klatki piersiowej (TOS- thoracic outlet syndrome). Nerwy splotu ramiennego są miażdżone pomiędzy łopatką, obojczykiem i mięśniami szyi. Poza tym mój bark jest niestabilny wielokierunkowo i to dodatkowo potęguje objawy TOS. Chciałabym uniknąć kolejnych operacji, ale i tutaj lekarz stwierdził, że operacje mogą okazać się konieczne. Inaczej grozi mi utrata funkcji w całej kończynie. Najpierw muszę wykluczyć lub potwierdzić TOS. Ale... lekarz powiedział mi też o ewentualnym planie operacyjnym barku. Plan składa się z dwóch operacji, tak zwanych stabilizacji kostnych. Pierwsza to dość powszechnie wykonywany (u ludzi z niestabilnością przednią ale bez EDS) zabieg nazywany Bristow-Latarjet. Drugi etap to stabilizacja kostna tylnej części barku. Ten drugi etap wiąże się również z pobraniem przeszczepu kostnego z okolicy talerza biodrowego. Obie te operacje można zaliczyć do "dużych" zabiegów. Niestety posiadam EDS, co wiąże się z tym, że efekty tych operacji mogą nie być "na zawsze". Do tej pory lekarz u którego leczyłam się w Warszawie wspominał mi o wykonaniu u mnie procedury tylnej stabilizacji kostnej, ale kilka ostatnich wizyt raczej opierało się na tym, że nie jest on przekonany do leczenia mnie tą metodą. Bo ta operacja może nie przynieść oczekiwanych korzyści. Lekarz z Poznania uważa, że te operacje mogłyby przynieść mi na jakiś czas większy komfort życia. I tak naprawdę te słowa o komforcie życia sprawiły, że odczuwam zaufanie w stosunku do proponowanego leczenia.

Wszystkie trzy operacje będą wiązały się po pierwsze z dużym kosztem finansowym, bo nie mogę ich wykonać w ramach NFZ (lekarz nie ma podpisanego kontraktu na leczenie), a po drugie (co chyba jest dla mnie najtrudniejsze) z długim procesem rehabilitacji. Poza tym oczywiście w mojej głowie pojawia się tysiące pytań- "czy dam sobie radę? co z pracą? kiedy będę mogła pracować? jak to zorganizować?". Ale jak już pisałam najpiękniejsze jest to, że mam wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy mi pomogą.

Chorowanie nauczyło mnie, że trzeba prosić o pomoc, że trzeba mówić o tym, że potrzebuje się wsparcia. Że obecność innych ma znaczenie. Nauczenie się tego było i nadal jest dla mnie bardzo trudne. Wychowano mnie w nurcie, że trzeba sobie zawsze radzić. Chorowanie jednak weryfikuje część wychowania. Pokazuje świat, którego raczej nikt nie chce znać. Moja codzienność z zespołem EDS bywa bardzo trudna. Znam osoby z EDS dla których ta codzienność jest jeszcze trudniejsza. Bo każdy z nas choruje inaczej. Mówi się, że nie ma dwóch osób z zespołem EDS które, mają dokładnie te same objawy. Poza tym po Nas (z EDSem) nie widać choroby, zmora tego zespołu- niewidzialna choroba (zresztą jedna z wielu- choroby Crohna też nie widać). Tak więc gdyby nie wsparcie Najbliższych (i mam tu na myśli Przyjaciół) nie dałabym rady znosić obrażania mnie w lekarskich gabinetach i nie trafiłabym do Lekarza w Poznaniu...

środa, 23 maja 2018

Rollercoaster

Mam wrażenie, że z każdym kolejnym miesiącem wsiadam na jakiś magiczny rollercoaster. Właściwie to moje schorzenia zdają się wsiadać do kolejnych wagoników, a jakaś nieznana siła nie chce tego wszystkiego zatrzymać. Moje życie nabrało jakiegoś niesamowitego rozpędu chorobowego. Na stronie Stowarzyszenia Ehlers-Danlos działającego na terenie Polski pojawiły się ostatnio formularze, których celem jest ocena jakości życia osób z tym zespołem. Pytania z klasycznych kwestionariuszy, które miałam już okazję oglądać w odniesieniu do innych badań. Porwałam się więc do ich wypełnienia. Moje odpowiedzi wywołały we mnie nie lada zdziwienie. Jednym z pytań było "czy w związku z chorobą musiała Pani ograniczyć aktywność zawodową?". Brakło mi odpowiedzi "bardzo bym chciała, ale nie mogę". Kilka pytań dalej- "czy choroba ma wpływ na Pani aktywność zawodową?"- i tu już znalazłam odpowiedź właściwą "bardzo znacznie ogranicza"...

Jestem po badaniach: neurologicznym, EMG splotu, USG splotu, USG nerwu łokciowego. Badanie neurologiczne nasunęło podejrzenie uszkodzenia splotu. EMG splotu nie pokazało zaburzeń przewodnictwa w obrębie nerwów czuciowych. Natomiast wykazało pogorszenie przewodnictwa w nerwie łokciowym- pogorszenie również względem ostatniego badania sprzed 4 miesięcy. USG splotu trudne do wykonania i prawidłowej oceny ze względu na brak pełnej ruchomości barku- nie widać czy coś się uciska czy nie, bo nie mam odwiedzenia które mogłoby znacząco wpływać na modelowanie nerwów wewnątrz. Z tej samej przyczyny trudno określić też TOS (zespół górnego otworu klatki piersiowej). USG nerwu łokciowego- obrzęk i zaginanie się nerwu przy zgięciu większym niż 60 stopni- widoczna też kompresja nerwu czyli jego ściskanie. Tracę funkcję w palcach - 4tym i 5tym. Drżenia mięśni się utrzymują. Bark boli i dalej się obniża. Lekarze, którzy operowali mój łokieć ze względu na problemy nerwu rozkładają ręce. Bo wszystko wskazuje na to, że trzeba by było zrobić trzecią operację na nerwie łokciowym. Na bark pomysł jest tylko rehabilitacyjny. Utrzymuję wysoki poziom aktywności zawodowej, ale nie wiem jak długo dam jeszcze radę w takim zakresie.

Diagnostyka bólu brzucha wciąż trwa. Celiakia na szczęście wykluczona w badaniach genetycznych, jednak wskazane jest pozostawanie na diecie bezglutenowej (zmniejszają się moje objawy gastrologiczne, więc nie ma sensu wracać). Gorączki na razie się nie pojawiają, miewam stany podgorączkowe, ale zazwyczaj jednodniowe i najczęściej po tym jak mam nieprzespaną noc albo mam bardzo ciężki tydzień w pracy, co zazwyczaj jednak wiąże się następnie z nieprzespaną nocą. Kolejnym etapem jest poddanie się kolonoskopii- boję się, że to badanie z zakresu sztuka dla sztuki. Ale jak człowiek potrzebuje znaleźć odpowiedź, to czasem trzeba poddać się też tej sztuce dla sztuki...

Rehabilitacja trwa. Bardzo delikatna. Bez szaleństw. Z nastawieniem na powolne osiąganie kolejnych etapów. Czasem już mam trudności ze zdefiniowaniem etapu i tego, co miałoby się tam znaleźć. Na razie nastawiam się na to, żeby ograniczyć liczbę podwichnięć, idealnie byłoby mieć wewnętrzne czucie stawu (czyli propriocepcja to moja bardzo słaba strona). Także działania ukierunkowane w tą stronę. EDS przypuścił także atak na moje lewe ścięgno Achillesa- walka trwa już trzeci albo czwarty tydzień. Na razie z bardzo ograniczonym rezultatem. Ale widać delikatne zmiany na lepsze.

piątek, 18 maja 2018

Dynamika zmian

Ostatnie tygodnie to ciągła dynamika zmian w obrębie mojego ciała. Na szczęście ostatnia gorączka pojawiła się gdzieś na początku kwietnia i od tamtej pory na razie nie wróciła. Przyczyna gorączek nadal nieznana. W związku ze wszystkimi procesami, które się dzieją miałam dość pokaźną listę lekarzy do odwiedzenia.

Lekarz rodzinny.

Poza pomysłem zasugerowanym na SORze brak jakichkolwiek przypuszczeń, co do przyczyny gorączek i bólu brzucha. Ostatnia kwietniowa gorączka to dość prawidłowe wyniki morfologii - płytki krwi podniesione powyżej 600 tysięcy (norma to 400 - 440 tys., zależnie od laboratorium) oraz podniesione CRP do wartości 10 (norma jest do 5), co świadczyłoby raczej o infekcji wirusowej. Ostatnie badania w czasie gorączki wykazały leukocytozę przybliżona do 20 tys. i CRP bliżej 60. Tak więc był pozytywny postęp - obyło się bez antybiotyku i innych dziwnych historii. Lekarz z SOR sugerował wykonanie badania gastroskopii, na co lekarz rodzinny ochoczo wydał skierowanie.

Szpital i gastroskopia.

Nieprawidłowości w budowie i syntezie kolagenu budzą we mnie lęk przed jakimikolwiek badaniami ingerującymi dalej niż moja żyła, dlatego gastroskopię udało mi się umówić w warunkach szpitalnych. Szpitala nie znoszę całym swoim ciałem - jak tylko to możliwe to jako pacjent spędzam tam jak najmniej czasu. Wkurza mnie tamtejsza hierarchia, sposób traktowania pracowników oraz ich przepracowanie, co oczywiście rzutuje na jakość opieki nad pacjentem. W wyznaczonym terminie stawiłam się w izbie przyjęć szpitala. Udało mi się wynegocjować jednodniowy pobyt celem wykonania diagnostyki. I w szpitalu wpadłam w całą tą okropną procedurę badań - za sugestiami innych doświadczonych szpitalnie EDSiaków przygotowałam sobie kartkę z lekami, istniejącymi chorobami, przebytymi operacjami, itd. Lekarzowi ułatwiło to sprawę, ja musiałam tłumaczyć tylko to, co wydawało się niejasne. Potem standardowa procedura pobierania krwi - jestem wdzięczna pielęgniarce, że udało jej się to za pierwszym razem, choć siniak znikał dwa tygodnie. Kilka godzin później przyszedł czas na niesławną gastroskopię.

Po badaniu gastroskopii powiedziałam swojemu lekarzowi, że NIGDY wiecej jeśli nie będzie to naprawdę konieczne. Jest to jedno z bardziej nieprzyjemnych badań, które miałam do tej pory robione. Po włożeniu rurki do przełyku i żołądka, ból brzucha który skłonił mnie do wizyty u lekarzy nasilił się kilkukrotnie. Samo badanie jest stosunkowo szybkie, wrażenia dodatkowe w postaci odbijania i odruchu wymiotnego są nieprzyjemne, ale do zniesienia. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek mi powiedział, że psika mi aerozolem znieczulającym więc podejrzewam, że do procedury nie zastosowano żadnego specyfiku. Wynik gastroskopii: przepuklina wślizgowa rozworu przełykowego, co oznacza mniej więcej tyle, że część żołądka przemieszcza mi się do klatki piersiowej zamiast pozostać w jamie brzusznej - sprawa podobno dość częsta, nie dotyczy tylko osób z EDS, ale ta choroba sprzyja jej występowaniu. Pobrano mi też wycinki do badania histopatologicznego, między innymi też w kierunku celiakii... I tu byłoby super gdyby nie to, że od mniej więcej dwóch lat jestem na diecie bezglutenowej - nikt nie zapytał... Wyszłam do domu z zaleceniami żywieniowymi w postaci lekkostrawnej diety, jedzenia małych porcji i ewentualnie stosowania leków na refluks, o którym tak właściwie to nie miałam pojęcia, że posiadam.

Ortopeda.

Problem z nerwem łokciowym rozpoczął się na nowo. Nie potrafię czynnie wyprostować palców 4go i 5go. Objaw zaciskania dłoni przy nawracaniu/ odwracaniu przedramienia zaczął się nasilać. USG wykonane u ortopedy wykazało obrzęk nerwu (dalej, choć minęło 12 miesięcy- obwód nerwu się nie zmienia). Natomiast nie wiadomo nadal co jest przyczyną. Przyciśnięcie palców w okolicy blizn na łokciu powoduje nieprzyjemne wrażenie przepływu prądu przez rękę. Im dłużej łokieć pozostaje zgięty, tym większe mam problemy z wyprostem palców. Do tego prawy bark znacząco się obniża i  nie wykazuje chęci ruchu fizjologicznego. W wyniku tych wszystkich działań kończyny górnej zaczęłam obserwować drżenia przedramienia w jednej konkretnej pozycji - obniżony bark puszczony luźno, łokieć zgięty mniej więcej do 90 stopni. Ortopeda rozkłada ręce, wysyła do neurologa. Inny ortopeda mówi - USG splotu ramiennego - termin badania 21 czerwca (prywatnie). Operator barku mówi - to nie jest związane z wykonanym przeze mnie zabiegiem, to algodystrofia albo coś innego. Każdy ma inną teorię - a ja... wciąż jestem aktywna zawodowo i nie ułatwia mi to pracy.

Neurolog.

Chyba najmniej pomocna wizyta - "ojej... jest Pani takim złożonym i skomplikowanym przypadkiem. To jest przecież ucisk na splot! Musi Pani iść do dobrego ortopedy". Inny neurolog sugeruje wykonania pełnego badania neurologicznego i EMG splotu.

Wniosek jest taki, że potrzebuję FIZJOTERAPEUTY. I na szczęście takowego i zaufanego mam. Więc walczymy.

W zeszłym tygodniu odebrałam też wyniki histopatologiczne - podejrzenie celiakii... Więc trzeba wykonać kolejne badanie, potwierdzające lub wykluczające diagnozę...

wtorek, 14 listopada 2017

Ułożeniowe leczenie nerwu łokciowego

Metoda unieruchomienia nocnego działa. Kiedy śpię w ortezie nie mam problemu z drętwieniem palców IV i V lewej ręki. Jest to zarazem duże ułatwienie, a zarazem utrudnienie, bo ręka jest ułożona w wymuszonej pozycji, a co za tym idzie cała reszta ciała. Jednak pozytywny efekt przebija niedogodności pozycyjne. Obecnie namawiam lekarza na zastosowanie podobnej metody na prawy łokieć. Jedyna rzecz, która jest dla mnie jeszcze niepokojąca to ta, że jak nie założę na noc ortezy to budzę się ze zdrętwiałymi palcami.

W rehabilitacji prawego barku wróciłam do prawie samych początków. We wrześniu doszło do jego podwichnięcia (niecałe 2 lata po zabiegu). Na szczęście od tamtego czasu nie doszło do ponownego tego typu incydentu. Dość mocno ograniczył mi się ruch barku. Minęło już 2,5 miesiąca a ja dopiero teraz mam pewną swobodę ruchu. Po incydencie podwichnięcia nie stosowałam tym razem żadnej ortezy. Miałam bardzo duże napięcie mięśni wokół obręczy barkowej, co powodowało też nieprawidłowe ustawienie kości ramiennej względem panewki łopatki. Na szczęście rehabilitacja przyniosła ogromną ulgę i rozluźnienie mięśni. Mniej więcej od połowy października dwa razy w tygodniu jestem na indywidualnej rehabilitacji dzięki której zakres ruchomości zaczął się poprawiać (bardzo, bardzo powoli), ale co najważniejsze ten mój ruch stał się trochę bardziej płynny. Mam ogromny problem z ekscentryką (słowa terapeuty), co oznacza przede wszystkim to, że w trakcie ćwiczeń nie kontroluję ruchu i rozluźnienia mięśni- wygląda to trochę tak, jakbym miała zamontowane w środku koło zębate po którym stopniowo ześlizgują się mięśnie. Towarzyszy temu okropne uczucie niepewności ruchu. Czeka mnie bardzo dużo pracy- EDS jest do bani!

Z EDSem jest właśnie tak, że co chwilę pojawia się coś nowego. Okres jesienny przyniósł mi znów pogorszenie bólu, brak energii i ogromne zmęczenie. Pracować trzeba, a choroba nie daje się oswoić. O zapomnieniu nie ma mowy... Bardzo szybko się męczę, czego pozornie nie widać na pierwszy rzut oka. Nie zmieniłam swojego leczenia przeciwbólowego, choć czasem zdarza mi się dołożyć jedną więcej dawkę środka. Dzięki temu jakoś przesypiam noc, tylko że sen nie przynosi odpoczynkui regeneracji...

czwartek, 4 maja 2017

Rewizja nerwu - dni przełomowe

Za dni przełomowe mogę uznać dzień szósty i siódmy. Znacznie zmniejszyło się moje zapotrzebowanie na tabletki przeciwbólowe, za czym idzie większa aktywność w ciągu dnia- człowiek jest mniej przytłumiony i ma więcej energii na wykonywanie codziennych aktywności. Znacznie zmniejszyło się też obrzęk tkanek wokół łokcia i pozostała głównie tkliwość w obrębie rany.

Pierwsza kontrola po operacji wypadła korzystnie. Rana goi się dobrze - szwy nadal utrzymane na kolejny tydzień. Rana jest długa i jest założonych 11 szwów. Trochę mnie martwi to jak zachowa się w przyszłości ta długa blizna - jej mobilizacja nie będzie należała do przyjemności.

Zwiększono mi zakres ruchu - zgięcie łokcia utrzymane nadal na 90 stopni ale wyprost jest możliwy do 45 stopni. Z tym wyprost za bardzo nie szaleje ze względu na duży dyskomfort, ale powoli ćwiczę.

Dwa razy dziennie mogę ściągać ortezę żeby próbować prostować łokieć w pełnym zakresie - ostrożnie żeby nie przesadzić. Ćwiczę palce - głównie prostowanie i zaciskania w pięść - jest coraz lepiej choć nadal czucie mam jak przez rękawiczkę. Utrzymuje się ból idący przez nadgarstek do palców III - V, mam też wrażenie że mam nieco ograniczony ruch w nadgarstku.

Boli mnie też prawy bark. Mięśnie są bardzo napięte i ruchomość jest też bardzo bolesna.

Widać też pierwsze pozytywne efekty zabiegu. Palce już się nie zaciskają, nad dalszymi postępami będzie trzeba pracować na rehabilitacji...

niedziela, 30 kwietnia 2017

Rewizja nerwu łokciowego - dzień 0 - 5

Dzień "0"

Dzień zabiegu. Największą moją obawę budził rodzaj znieczulenia - do wyboru znieczulenie przewodowe lub znieczulenie ogólne. Każde ma swoje wady i zalety. Po konsultacji z anestezjologiem podjęto decyzję o zastosowaniu znieczulenia przewodowego - tzw. blok splotu ramiennego w połączeniu z łagodną sedacją. Niestety wciąż mam w pamięci poprzednie nieudane znieczulenie tego typu.


Źródło: www.anestezjologiaregionalna.pl
Mimo otrzymania leków uspokajających prosto do mojego układu krwionośnego pamiętam każdy etap wykonania tego znieczulenia. Nie należy ono do najprzyjemniejszych odczuć ze względu na bliskość igły w okolicy szyi i odczuwaniu "prądu" w trakcie wykonywania znieczulenia. Na efekt działania leków znieczulających czekałam prawie godzinę - dopiero po tym czasie przestałam mieć możliwość poruszania palcami oraz odczuwać różnice temperatur. I dopiero po tym czasie zaczął się zabieg. Dodatkowo wprowadzono mnie w lekki sen, żeby komfort zabiegu był lepszy - dziękuję zespołowi anestezjologicznemu.

Znieczulenie przewodowe daje komfort braku czucia bólu po zakończonym zabiegu. Tak więc po obudzeniu się nie czułam za dużo bólu. Miałam założony opatrunek z bandaża elastycznego na łokieć i miejsce cięcia. Doba "zerowa" po zabiegu to taki dzień, w którym jawa miesza się ze snem po stosowanych lekach. Czucie w palcach i łokciu po znieczuleniu wróciło mi po około 5 - 6 godzinach ale na moje szczęście oddział ortopedyczny na którym się znalazłam należy do takich, gdzie terapia przeciwbólowa istnieje i jest elementem całego procesu terapeutycznego.

Zaopatrzono mnie również w ortezę stabilizującą łokieć z ustawionym i zablokowanym kątem zgięcia i wyprostu na 90 stopni.

Dzień "1"

Mimo leków przeciwbólowych noc nie należała do najłagodniejszych i najłatwiejszych. W ciągu jednej doby dość mocno zaznaczył się obrzęk, który niestety nasila dolegliwości bólowe.Dzień pierwszy to także dzień wypisu ze szpitala i dzień wiadomości o tym, co tak naprawdę zostało zrobione. Według lekarzy operatorów zabieg zakończył się powodzeniem i zostało zrobione wszystko to, co było zaplanowane. Tym razem nerw łokciowy został "wszyty" w mięsień - tzw. śródmięśniowa przednia transpozycja nerwu łokciowego (ang. submuscularis ulnar nerve transposition) - w mięśniu zginaczy palców dokonano nacięcia, ułożono właściwie nerw łokciowy i zaszyto mięsień - wyjaśniło się czemu przy zaciskaniu palców w pięść odczuwam duży poziom bólu.
 

Dzień "2 - 5"

Leki przeciwbólowe co 6 godzin, po przekroczeniu czasu trochę większa męczarnia. Obrzęk zdaje się narastać w obrębie łokcia i przedramienia, ale opuścił palce. Orteza zablokowana nadal na 90 stopni. Ból operowanego barku (ta sama strona co łokieć). Palce się zginają, ale nie dam rady zacisnąć pięści. Co kilka godzin delikatne ćwiczenia palców i dłoni, ruszanie nadgarstkiem. Pojawił się duży ból promieniujący przez boczną część nadgarstka do palców - trudny do określenia lokalizacyjnie - najbardziej bolą palce III - V. Wymagam pomocy przy bardziej skomplikowanych czynnościach dnia codziennego - np. ubieranie. Większość czasu przesypiam - organizm musi mieć czas na regenerację. Żeby zupełnie się nie zasiedzieć to codziennie zmuszam się do krótkiego spaceru na zewnątrz - daje trochę poczucia normalności.

niedziela, 23 kwietnia 2017

W tym domu dajemy sobie drugą szansę...

Ciężko mi opisać wszystko, to co działo się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. W lutym odbyły się dwie wizyty w Warszawie- jedna u mojego lekarza prowadzącego moje barki i druga u poleconego lekarza od chirurgii ręki.

Prawy bark uległ zatrzymaniu ruchowemu- nie umiem znaleźć odpowiedniejszego określenia. Według doktora K. są bardzo małe szanse na zwiększenie ruchomości - najwięcej zakresu odzyskuje się w ciągu 12 miesięcy od zabiegu, potem można liczyć na cud. Jak już wspominałam dla mnie granicznym punktem są dwa lata - głównie ze względu na to,  że poprzednio właśnie po tym okresie czasu doszło do zwichnięcia. Zakresy ruchomości nie są takie ważne, jak to żeby bark miał cechy stabilności.
Odwiedzenie - największy ubytek ruchomości i nadal bolesny przy przekroczeniu granicy 70 stopni
Stabilność prawego barku jest zachowana, ale niestety też moja aktywność jest mocno ograniczona. Jazda rowerem, mimo że możliwa, kończy się bólem barków. Także wielokilometrowe wycieczki rowerowe czy dojazd rowerem do pracy jest raczej niemożliwy. Niestety lekarz ne zna przyczyny tego stanu rzeczy - to się czasem zdarza i nie może przewidzieć kiedy i u kogo to się stanie. Z drugiej strony przy wiotkości więzadłowej taki stan rzeczy jest niejako "in plus" ze względu na dłuższą trwałość efektu. Rehabilitacja polega obecnie na wzmacnianiu mięśni w dostępnych zakresach oraz na nauce kontroli mięśniowej.

Rezonans magnetyczny lewego barku nie wykazał takich uszkodzeń, które wymagałyby pilnej interwencji chirurgicznej. Poza tym istnieje duże ryzyko, że lewy bark mógłby zachować się podobnie do prawego, co spowodowałoby ogromną niepełnosprawność. Póki co lewa ręka jest moją główną kończyną i nie mogę sobie pozwolić na jej ograniczenie. Wspólnie z doktorem K. uzgodniliśmy, że na razie poza rehabilitacją nie podejmujemy żadnych dodatkowych kroków. Rehabilitacja jest głównym sposobem leczenia i póki co jedynym możliwym.

Konsultacja u chirurga ręki przyniosła pewność co do konieczności reoperacji na prawym nerwie łokciowym. Przede mną stał trudny wybór dotyczący miejsca i osoby operatora. Wybór padł na Kraków, doktora G. i doktora Z. - młodzi ludzie, którzy zdecydowali się mi pomóc.

W marcu wykonałam dokładne usg nerwu łokciowego u najlepszego (moim zdaniem) i najdokładniejszego radiologa w Krakowie. Niestety usługa niefinansowana przez NFZ, ale za to bardzo kompleksowa. Usg wykazało nadal istniejący obrzęk nerwu oraz jego nieprawidłowy przebieg mimo wykonanej poprzednio transpozycji. Do tego objawy idące od palca IV i V zaczęły się nasilać, a zanik mięśni glistowatych mimo ćwiczeń nadal postępował. Przy opukiwaniu nerwu pojawiała się bolesność i objawy naczyniowe - sinienie ręki i ból. Podparcie na łokciu nie wchodziło w grę.




Na podstawie przeprowadzonych badań, objawów i rozmów na temat oczekiwań ostatecznie podjęłam decyzję o kolejnej operacji łokcia. Nie było żadnego specjalnego przygotowania przedoperacyjnego. Technika zabiegu miała być teraz nieco inna - śródmięśniowa transpozycja nerwu łokciowego (ang. submuscularis ulnar nerve transposition). Trzeba dać sobie drugą szansę...

niedziela, 5 lutego 2017

O zyskach, stratach i planach

Od operacji prawego barku minęło już 13 miesięcy. Transpozycja prawego nerwu łokciowego odbyła się 15 miesięcy temu. Ostatnie miesiące to nieustanne poznawanie moich możliwości i ograniczeń. Zaczytuję się w protokołach rehabilitacji dostępnych w wersji anglojęzycznej, które dotyczą powrotu do sprawności po operacji barku i łokcia. Na nowo odkrywam anglojęzyczne artykuły dotyczące operacji stawów i nerwów u osób ze stwierdzonym zespołem Ehlersa-Danlosa. Czytam blogi i fora internetowe szukając przypadków podobnych do mnie.
Bilans zysków i strat w okresie ostatniego roku jest bardzo trudny do oszacowania. Od 13 miesięcy nie doszło do zwichnięcia lub podwichnięcia prawego barku. To ogromny postęp, choć punktem granicznym będzie okres 2 lat od zabiegu. Jednak po początkowym „szybkim” starcie po zdjęciu temblaka obecnie od sierpnia 2016 roku nastąpiła stagnacja i można zaryzykować stwierdzenie, że ruchomość barku pogarsza się z miesiąca na miesiąc. Przyczyna na razie nieznana, choć dla mnie wymagająca rozpoznania, bardziej niż stwierdzenia „że tak może być”.  Nie odczuwam u siebie braku akceptacji tego stanu rzeczy, ale łatwiej mi funkcjonować gdy przyczyna jest znana. Wiedza prowadzi do lepszego samopoczucia. W obrazie ultrasonograficznym widać zmiany w obrębie ścięgna mięśnia nadgrzebieniowego, co może być przyczyną upośledzenia ruchów. Sprawa wyjaśni się po konsultacji ortopedy K. w Warszawie. Moje obecne możliwości ruchu w prawym barku są następujące:
• zgięcie – bezbólowy zakres to ok. 100 – 120 stopni
• wyprost – ok.20 – 40 stopni – to jest dla mnie wystarczające i w tym zakresie nie odczuwam jakichkolwiek specjalnych braków
• odwiedzenie – bezbólowo dochodzi do 70 stopni – dalej jest granica bólu i siły których nie umiem przekroczyć, czasem po terapii manualnej udaje mi się osiągnąć granicę 90 stopni ale i to  wielką trudnością
• przywiedzenie – uległo jakby całkowitemu zablokowaniu, niestety nie mogę sobie przypomnieć czy po operacji ten ruch w jakikolwiek sposób istniał.
Z jednej strony ruchomość stawu nie jest najważniejszą rzeczą w powrocie do sprawności i w jakiś sposób to ograniczenie sprawia, że bark wydaje się być całkiem stabilny, ale ćwiczenia prowadzące do odzyskania siły mięśniowej są bardzo trudne do wykonania. Podane powyżej zakresy są wtedy, kiedy nie mam w ręce żadnego dodatkowego obciążenia, bo każdy ciężar ogranicza te zakresy jeszcze bardziej. Niby nic, ale odłożenie kubka do szafki, ściągnięcie talerza z górnej półki zaczyna być dla mnie nie lada wyzwaniem.
W trakcie całej rehabilitacji prawej strony jest jakiś problem z łopatką. Nie umiem powtórzyć fachowo dokładnie na czym polega. Ruch całego ramienia jest mocno powiązany z ruchem i mobilnością łopatki. A u mnie współpraca tych dwóch elementów jest mocno zaburzona. Pracuję nad tym z fizjoterapeutą, ale postępy w czasie są ledwo zauważalne.
Inaczej sprawa ma się po lewej stronie. Od pierwszego zwichnięcia lewego barku minęło 8 miesięcy. Rehabilitacja przynosi oczekiwane efekty bo liczba zwichnięć mocno się ograniczyła – z kilku tygodniowo do 1 – 2 raz na tydzień lub nawet rzadziej. Czasem czuję stan podwichnięcia, ale od października 2016 nie musiałam prosić lekarza o pomoc w nastawieniu. Wizja operacji staje się więc odległym widmem. Jedyna trudność polega na tym, że brakuje mi kontroli mięśniowej i moje mięśnie zdają się mieć pamięć złotej rybki. Stąd każde spotkanie z fizjo dotyczące lewego barku rozpoczyna się od tego żeby mięśnie na nowo nauczyć tego co zapomniały przez tydzień. Nauczyłam się całkiem dobrze funkcjonować z moimi ograniczeniami i zmniejszenie urazowości to pewnie także zasługa tego stanu rzeczy. 
Jeszcze inaczej sprawa ma się z prawym łokciem. Po kilkumiesięcznej poprawie nastąpiło dość nagłe pogorszenie. Nie mam możliwości czynnego wyprostu palców IV i V w prawej dłoni. Do tego przy ruchach „nawracania – odwracania” dochodzi do jakiegoś podrażnienia nerwu łokciowego, że moja dłoń wygląda jakby nieustannie ściskała pieniążki między palcem wskazującym a kciukiem. Czasem dochodzi do mimowolnego skurczu drobnych mięśni dłoni i kciuk wykonuje niezależne ode mnie ruchy, co wkurzające jest najbardziej wtedy kiedy pracuję przy komputerze i kursor myszy lata po ekranie. W USG widać, że na krótkim odcinku nerw nadal jest obrzęknięty a w badaniu EMG wychodzi takie „uszkodzenie, które nie ma prawa powodować takich objawów”. EDSiak potrafi… Także w związku z obserwowanym zanikiem mięśni dłoni, lekko cyrkowymi sztuczkami powstała propozycja kolejnej operacji na nerwie łokciowym, tym razem tzw. „międzypowięziowej” przedniej transpozycji nerwu łokciowego (ang. subqutaneous anterior ulnar nerve transposition). Szukam teraz informacji jak ta technika ma się do „nienormalnych” tkanek EDSiaków i jakie powinno być postępowanie po samym zabiegu. Póki co mam zamiar upierać się przy ortezie, w której ruchy są na tyle ograniczone, żeby faktycznie ruszone tkanki wewnątrz miały szansę się wygoić. Według lekarza „normalnie gojenie trwa ok. 2 tygodnie”, ale ile będzie trwać u mnie skoro bark „goi się” już ponad rok?
Do kompletu urazów dodam jeszcze lewy nadgarstek, którego leczenie zaczęło się w październiku 2015 i trwa nadal. Rezonans magnetyczny wykazał uszkodzenie chrząstki trójkątnej, podrażnienie PIN i gangliony. Tu znowu muszę się pochwalić, że osiągnęłam mistrzostwo w ograniczaniu sytuacji które mogłyby prowokować ból. Ale jestem już tym nieco zmęczona. Liczę więc po cichu, że wizyta u poleconego ortopedy w Warszawie przyniesie jakieś rozwiązanie.


piątek, 18 marca 2016

(Nie)kończąca się opowieść...

Rozmawiając z ludźmi chciałoby się czasem powiedzieć- "i tyle... tak to się skończyło, teraz mogę robić wszystko". W moim przypadku, jak i w przypadkach innych osób mogących określić się jako EDS takie słowa nie nastąpią. Moje urazy, kontuzje, choroby, dolegliwości to niekończąca się opowieść. Jak jedno uda się jakoś normalnie ułożyć, to rozsypuje się drugie, potem trzecie i kolejne. Trzeba mieć naprawdę dużo siły i cierpliwości, żeby się w tym połapać, nie pogubić i trzymać pionu.

Mija trzeci miesiąc po operacji barku i szósty po transpozycji nerwu łokciowego w tej samej ręce. Gdybym miała usiąść obok siebie i ocenić czy jeszcze widać jakąkolwiek różnicę, czy da się zauważyć że coś jest nie tak to sama spojrzałabym na siebie niedowierzającym wzrokiem. W życiu codziennym, w codziennych czynnościach w pracy (tak, pracuję w pełnym wymiarze godzin) ciężko jest zauważyć, że coś jest nie tak. Szkoda, że nie mogę stanąć obok i tam pozostać- moja codzienność wydawałaby się wtedy łatwiejsza... Ręka od łokcia w dół funkcjonuje prawie prawidłowo i bez większych trudności. Jednak to mozolna praca drugiej ręki, która nauczyła się zastępować tą chorą. 

Mój lekarz prowadzący powiedział mi kiedyś (i chwała mu za to!), że nie ocenia pacjenta po zakresie ruchu po operacji. Dzięki niemu daleko mi do załamania. W większości protokołów rehabilitacyjnych, dostępnych oczywiście tylko w języku angielskim, jest napisane że do 12 tygodnia po operacji pracuje się nad odzyskaniem pełnego zakresu ruchu, co wraca właśnie zazwyczaj do 3 miesięcy. Jestem więc inna- na odzyskanie zakresu potrzebuję znacznie więcej czasu. Po 3 miesiącach mam czynne zgięcie w barku sięgające 90 stopni, a odwiedzenie dochodzi do 45 stopni przy dobrym dniu. Nie mam zbyt wiele rotacji zewnętrznej- ale do tego akurat się przyzwyczaiłam, a rotacja wewnętrzna nie pozwala mi na podrapanie się po prawym pośladku... Po 7 latach walki z barkiem pewne rzeczy przyjmuje się jako naturalnie wynikające z procesu i pewne niedogodności są po prostu tylko niedogodnościami, nie określają jednak mojego życia. Tak też jest z tym zakresem ruchu. Tam gdzie nie może sięgnąć prawa ręka, sięga lewa albo ktoś stojący w pobliżu. Najtrudniej pogodzić się z tym, że tej choroby nie widać- a na czole nie zrobię sobie tatuażu- mam EDS, niewidzialną chorobę, która rozwala mi życie... 

Proces rehabilitacji trwa. Trzyma mnie posiadanie pracy, dzięki której stać mnie na coraz nowszy sprzęt ortopedyczny- ostatnio zaopatrzyłam się w ortezę lewego nadgarstka, a i pewnie orteza kolana też niebawem będzie potrzebna. 

Z trudności które wynikły ostatnio- wraca mi zawijanie palców w prawej dłoni, czyli zaczynam mieć objawy z czasu przed transpozycją nerwu, badanie usg wykazuje znów obrzęk tego nerwu w okolicy łokcia i nieprawidłową jego budowę. Nerw regeneruje się około 1 mm na dobę, więc u mnie ma dość długą drogę do pokonania- czekam więc kolejne miesiące zanim zobaczy się co dalej. Czekam na pilny rezonans lewego nadgarstka (termin na 13 lipca), w którym w rtg wyszło podejrzenie dwudzielnej kości łódeczkowatej, a w badaniu usg jest podejrzenie przewlekłego zapalenia pochewki ścięgna- a kolejny raz sterydu nie dam sobie już podać. W lewym biodrze przeskakuje mi albo kość albo dość spore pasmo mięśni- pomysłu na rozwiązanie brak, na razie nie sprawia bólu. Przeglądowe usg jamy brzusznej wykazało bałagan we flakach- narządy leżą nie tam gdzie należałoby się ich spodziewać i nie ma to nic wspólnego z przełożeniem na drugą stronę- po prostu mieszkają w różnych miejscach bliżej nieokreślonych- i tak macica znajduje się obok pęcherza moczowego, a powinna leżeć pod nim, śledziona gdzieś się zawieruszyła i istnieje pewna doza podejrzeń, że jej nie posiadam, ale to jest tylko domniemanie- bo może jednak jest gdzieś, tylko nie wiadomo gdzie...

A teraz czas na codzienną porcję tabletek..


czwartek, 10 grudnia 2015

Mobilizacja... blizny

Blizna to dziwny twór. Powstaje na skutek zranienia, operacji i tym podobnych wydarzeń, na skutek których skóra doznaje przerwania swojej ciągłości. Wydawałoby się więc, że skoro przez całe życie powstaje tyle sposobności do powstania tego tworu to ten twór sam w sobie będzie tak samo idealny jak pozostałe części. Otóż... NIE. Blizna w żaden sposób nie jest idealna, nie ważne jak bardzo człowiek by się starał. Do ideału jej bardzo daleko. Wiadomo, można próbować ten ideał osiągać. I to właśnie jest mobilizacja.
Do mobilizacji trzeba się zmobilizować. Mi idzie to bardzo opornie. Przede wszystkim trzeba zaakceptować to, że mobilizacja wiąże się z bólem. Mniejszym lub większym, ale jednak. Druga sprawa to ta, że ciężko mi to zrobić samemu- ja nie zrobię tego odpowiednio mocno. Spotykam się więc z fizjoterapeutą- i tu techniczny problem czasoprzestrzeni. Kiedy jednak już uda nam się spotkać to mobilizacja polega na masowaniu, rozcieraniu, przesuwaniu, marszczeniu. Nie używamy do tego żadnych maści, kremów czy olejków. Wspomagamy terapię laserem.
Blizna musi dojrzewać. Przebudowuje się, zmienia. Nie mam pojęcia jak posiadanie EDS wpłynie na ten proces. Blizna na kolanie była uciążliwa i gruba. Obecna blizna na łokciu też jest już szersza niż na początku. Pozostaje czekać i obserwować.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Łokieć cd.

Minął pełny miesiąc od operacji na nerwie łokciowym. Bilans zysków jest większy niż bilans strat. Niesamowite uczucie czuć, że coś się dobrze udało. Najtrudniejszy był pierwszy tydzień po operacji- trochę bólu, uczucie ograniczenia, ale z dnia na dzień robiłam się coraz bardziej samodzielna. Temblak nosiłam niecałe dwa tygodnie- po tygodniu tylko dla bezpieczeństwa w autobusie. Szwy zostały usunięte w 12 dobie- bardzo ładny zrost, na razie nie ma cech rozchodzenia.
Nad blizną trzeba pracować. Mój genetyczny defekt sprawia, że blizny mogą się źle goić- nie chodzi tylko o estetykę, ale bardziej o to, że blizna staje się twarda i napięta, co ogranicza mi wtedy ruchomość i powoduje niepotrzebny ból. Tak więc staram się pracować nad blizną- raz w tygodniu proszę o pomoc fizjoterapeutę- im jest łatwiej przełamać moją barierę zniechęcenia znoszenia tego masażu- samemu trudno jest sobie zadać ból. Poza tym próbuję sama- bawię się blizną, rozcieram, rozciągam, przesuwam.
Ruchomość łokcia jest w zasadzie pełna, porównywalna do drugiej strony. Niestety udało mi się odzyskać przeprost- na tym najmniej mi zależało. Ciężar który podnoszę bez większych problemów w łokciu to ok. 1-1,5 kg. Każde większe obciążenie powoduje dyskomfort. Podeprę się na prawej ręce (operowanej, z uszkodzonym barkiem) choć ten podpór nie jest pewny. Staram się tego unikać.
Palce powoli odwijają się do swojej pierwotnej pozycji. Podejrzewam, że głównie związane to jest z siłą mięśni dłoni, a tam jest zanik. Poprawiła mi się natomiast pewność chwytu. Czuję swoją dłoń, czuję dokładnie co trzymam i jak. Nie próbowałam jeszcze bardzo bardzo precyzyjnych ruchów, chyba że można tu zaliczyć szydełkowanie, które wychodzi mi całkiem nieźle.
Wróciłam do moich krótkich ćwiczeń core. Dotyczą głównie miednicy i oddziaływują pośrednio na barki. Zaczęłam chodzić na basen- pływam głównie z deską, ale to i tak nieustanna walka o to, żeby barków nie wyciągnęło. Ruch rąk do żabki jest za mocny dla łokcia, kraul za mocny dla barku. Nogi mogą pracować tylko jak w kraul, przy żabce przeskakują mi biodra. Mogę pływać na grzbiecie ale bez użycia rąk. Bardzo ograniczona ta moja aktywność, coraz bardziej, ten minimalizm jeszcze nie cieszy, bo chciałoby się więcej. Jednak zadowolona jestem z tego co mam.

niedziela, 25 października 2015

Domino.

Chciałabym, żeby ta choroba miała jedno znane oblicze. Chciałabym umieć sobie z tym radzić, kiedy spotyka mnie coś nowego. Chciałabym, żeby choroba była bardziej przewidywalna. Chciałabym...

Tak się nie dzieje. Nie ma jednego znanego oblicza, czasem sobie nie radzę i za nic nie da się przewidzieć co będzie następne. Minęło kilka tygodni od mojego kolejnego "wypadku". Tym razem dotyczy nadgarstka prawego. Mam szczęście do urazów prawostronnych... Prawa ręka jest moją ręką dominującą, tak więc po raz kolejny czynności dnia codziennego są problematyczne i bolesne. Dziś i tak jest już lepiej niż było, ale...

Zaczęło się jak zwykle niewinnym skręceniem w trakcie banalnej czynności. Poczułam w palcach prąd, duży ból (choć nijak porównywalny do zakrzepicy) i za chwilę przeszło. Przez kolejne 1,5 tygodnia bolało, co skłoniło mnie wreszcie do wizyty u lekarza. A tam diagnoza: podejrzenie uszkodzenia chrząstki trójkątnej (TFCC). Banał. Po kolejnym tygodniu bólu dostałam iniekcję ze sterydu- pomogło, ale efekt przeciwbólowy właśnie mija. Oprócz tego pojawił się jeszcze dodatkowy objaw związany z palcami. Straciłam nieco siły w dłoni, palce nie chcą się wyprostować tak jak w drugiej, zdrowej ręce, a poza tym w spoczynku palec IV i V zawijają się jakby do środka. Diagnoza druga: podejrzenie uszkodzenia chrząstki trójkątnej, podejrzenie podrażnienia nerwu łokciowego. Kolejne skierowania i badania. Po pierwsze rentgen, którego wykonanie okazało się problematyczne bo ułożenie dłoni na stole jest tak nienaturalne, że bark nie trzyma się na miejscu. Po drugiej próbie i licznych przekleństwach lekarza poddaliśmy się oboje- wielki szacunek, że lekarz nie zmuszał mnie do kolejnej powtórki. Następnie badanie EMG nerwu łokciowego. Na szczęście wiedziałam co mnie czeka, bo już kilkukrotnie miałam wykonywane to samo badanie, ale splotu ramiennego. Zadziwił mnie pełen profesjonalizm obsługi- malowanie jakichś punktów, kropeczki, kreseczki. A przede wszystkim to, że uprzedzili mnie o tym, że badanie jest bolesne- poprzednio nikt mnie o tym nie informował. Wynik badania: uszkodzenie nerwu łokciowego. Zaskakujące jest to, że uszkodzenie tego nerwu zlokalizowane jest na poziomie łokcia, a nie nadgarstka. No cóż... trzeba się pogodzić i z tym. Zacząć kolejną rehabilitację i mieć nadzieję, że będzie lepiej...

Ostatnim zaleconym badaniem był rezonans magnetyczny. Już zdążyłam poinformować lekarza, że nigdy więcej... Okazuje się, że jestem bardziej problematyczna niż wyglądam. Ułożenie całej kończyny górnej było dużym wyzwaniem. Powinnam leżeć na brzuchu, z ręką wyciągniętą przed siebie, z rotacją zewnętrzną barku. Dla mnie- niewykonalne. Skończyło się leżeniem na plecach z ręką wzdłuż ciała- niewygodna, ale jedyna możliwa pozycja. Dziwne jest pewnie to, co napiszę, ale miałam nadzieję, że problem leży jednak w nadgarstku. Wynik, mimo tego, że staw lekko pokiereszowany i porozciągany, nie wyszedł wcale tak źle. 

Cieszę się, że otacza mnie wielu życzliwych i wspaniałych ludzi-począwszy od tych najbliższych i przyjaciół, skończywszy na personelu medycznym. Z wynikami więc udałam się do lekarza. Pierwsza propozycja to stabilizacja tzw. DRUJ (staw promieniowo-łokciowy dalszy). Dla pewności, lekarza i mojej, zaproponował mi spotkanie z jeszcze jednym bardzo dobrym chirurgiem, zajmującym się głównie ręką. Od tej wizyty codziennie powtarzam sobie jak mantrę, że znajdę sposób, dam radę, ułożę to. Wszak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Konsultacja z drugim chirurgiem przyniosła zwrot akcji w postaci zrzucenia winy za wszelkie dłoniowo- nadgarstkowe dolegliwości na uszkodzony nerw łokciowy. Dla potwierdzenia swych teorii wysłali mnie na porównawcze usg obydwu stawów łokciowych, żeby uwidocznić nerw. Obraz usg wskazał obrzęk nerwu i zmiany w strukturze, co przemawia za jego uszkodzeniem, ponadto nerw hipermobilny (zacznę nienawidzić to słowo) w badaniu dynamicznym. I tu powinien znaleźć się opis "planu działania", ale planu chwilowo brak... Na razie ogranicza się tylko do tego, że trzeba powtórzyć emg. A potem się zobaczy...

Mijają tygodnie pisania tej notki. Każdy dzień przynosi coś nowego, ale nic nowego w sytuacji. Jest sezon urlopowy, lekarze też mają do niego prawo. Więc czekam na kolejne wizyty, a ich terminy uzależnione są od kolejnych urlopów. Sprawdzam codziennie czy nic się nie zmieniło z palcami. I tak dzień za dniem.Poprawy brak, raczej można powiedzieć, że jest trochę gorzej- nieznacznie, ale nie idzie to w stronę poprawy. Tu już nie chodzi o to czy odczuwam ból, ale o to, że straciłam sporo precyzji w wykonywaniu czynności. A w mojej pracy precyzja jest bardzo bardzo ważna. A skoro jej nie mam to i praca staje się mało możliwa. Tak więc nadchodzące badanie emg jest dla mnie niezwykle istotne- może pomoże w ustaleniu planu działania...