sobota, 25 października 2014

Po co? 2001 a może 2009?

Od kilku dni kołacze mi się w głowie myśl, żeby zacząć prowadzić bloga. Podobno pisanie jest jednym z elementów terapii. Skoro jeszcze nie zdobyłam się na odwagę, żeby odwiedzić jakiegokolwiek szanującego się specjalistę od poradnictwa wszelakiego, to pierwszy krok ku temu zrobię na łamach sieci dostępnej wszem i wobec.Tak więc to jest chyba ta właściwa odpowiedź na pytanie "po co?". Ano po to, żeby móc sobie jakoś radzić, żeby czasem móc poukładać to co się kołacze po głowie w różny sposób.

Zaczęło się chyba w 2001 roku. Chyba, bo pewnie swój początek wzięło jeszcze w moim wspaniałym płodowym życiu, gdzie mój własny organizm nie musiał sobie radzić zupełnie sam, a dookoła mnie były ochronne tkanki matczynego organizmu. Ale.. lipiec 2001.. obóz harcerski, namioty, las... Teraz pamiętam tylko tyle, że biegłam ścieżką, tą samą co zawsze. A potem świat obrócił się o 180 stopni a ja razem z nim na moim prawym kolanie. Niby nic... nie poczułam wielkiego bólu, nie zobaczyłam gwiazdek, nie zemdlałam. Po kilku miesiącach okazało się, że to był mój pierwszy uraz skrętny kolana...

Albo może zaczęło się w 2009 roku. Z tego pamiętam trochę więcej. Jechałam rowerem do pracy. Zjazd z górki, 6 rano, zimno, rękawiczki, ulica, krawężnik, słup. I nagle słup był nie po tej stronie co trzeba, a ja na swoim prawym obojczyku owinęłam się dookoła słupka. Ból, myśl że coś się stało, następna myśl, że nie zdążę dojechać do pracy, złość, myśl, żeby ktoś mi pomógł a na ulicy pusto. I to był zarazem też pierwszy uraz barku...

W 2001 roku byłam niepełnoletnia, co oznacza, że sama nie mogłam o niczym decydować i co oznacza również, że w rozmowach z lekarzami moje zdanie i opinie nie były traktowane poważnie. Gdyby moja sytuacja rodzinna była nieco inna pewnie przebiegałoby to zupełnie inaczej, ale wsparcia ze strony swoich bliskich nie otrzymywałam. Do tej pory nie wiem czy teraz otrzymuję...

W 2009 roku byłam już dawno pełnoletnia, mieszkałam z dala od rodziny, co oznacza, że z wieloma rzeczami musiałam sobie radzić sama. Okazało się, że pełnoletność wcale nie sprawia, że ktoś traktuję Cię poważnie. Doświadczenia wcześniejszych lat w rodzinie nauczyły mnie błędnie, że nie wolno prosić o pomoc. Dlatego jakiekolwiek wyduszenia z siebie w jakikolwiek sposób zakamuflowanej prośby o pomoc z ogromnym trudem przechodziły mi przez usta. I dalej tak jest, choć od 5 lat regularnie uczę się, że prosić o pomoc to nie hańba. Poza tym.. bycie dorosłym zobowiązuje. Przede wszystkim do tego, żeby jednak sobie radzić. I okazuje się, że nie ma zmiłuj. Świat biegnie dalej. I jakoś trzeba za nim nadążyć.

Do tego wszystkiego trzeba dodać jeszcze ludzi. Spotkałam ich wielu w swoim życiu- harcerstwo daje możliwość poznania innych, studia, szkoła- właściwie na każdym etapie na kogoś się natykam. A ludzie są różni. Jedni rozumieją, nie powiem że są wyjątkowo obdarzeni darem empatii, bardziej chodzi o to, że mają w sobie to coś, co pozwala im rozumieć a nie oceniać. Są też tacy, co rozumieją trochę mniej i oni często sprawiają, że uśmiech nie może pojawić się na ustach, ale w jakiś sposób są tego nieświadomi. Są też tacy, co nie rozumieją w ogóle. I ta ostatnia grupa ludzi często sprawia, że wstydzę się siebie i wstydzę się prosić o pomoc.

Teraz, kilkanaście lat później, okazuje się, że nie będzie końca. Ani z prawym kolanem, ani z prawym barkiem. I teraz też jest ból. Jest też złość. I jest bezsilność. I jest też pomysł na tego bloga...