czwartek, 9 czerwca 2016

6 miesięcy

Minęło 7 miesięcy po transpozycji nerwu łokciowego. Okolica blizny jest czasem tkliwa. Mimo, że zabieg odbywał się na tkankach miękkich mam problem z obciążeniem łokcia w podporze. Okolica cięcia jest wtedy dość mocno bolesna. Jest to problematyczne kiedy chciałabym wykonywać więcej ćwiczeń wzmacniających barki w tej pozycji. Poza tym zgięcie i wyprost jest pełne. Blizna, która na samym początku była wąską kreską, teraz ma ok. 5 mm szerokości. Prawie na całej długości nie ma już zrostów- zostało mi tylko jedno miejsce, które wykazuje cechy sklejenia blizny z tkankami w jej okolicy. Czuję to tylko przy skrajnych pozycjach zgięciowych łokcia. Jeśli chodzi o drętwienie palców i ich sprawność to sprawa jest dyskusyjna. Trudność diagnostyczna tej sprawy jest taka, że objawy płynące z operowanego 5 miesięcy temu barku nakładają się na objawy nerwu łokciowego i powstaje fascynująca zagadka medyczna. Fascynująca o tyle, że nie ma rozwiązania diagnostycznego. Cała prawa kończyna górna ma co najmniej kilka dziwnych, i ciekawych zarazem, objawów, których część trwa od złamania obojczyka (7 lat temu), część pojawiła się po drugiej operacji barku (w 2011 roku), inne pojawiły się po zwichnięciu nadgarstka, a jeszcze inne okresowo pojawiają się i znikają. Do rozwiązania zagadki przydałoby się kilku lekarzy współpracujących ze sobą w różnych dziedzinach. Na tą chwilę chodzę po różnych gabinetach lekarzy i próbuję poskładać razem różne objawy żeby dojść do diagnozy, która mówiłaby coś wiecej niż "inne niezdiagnozowane zaburzenia w obrębie kończyny górnej". Bo tu nie chodzi o brak pomysłu na to, jak zdiagnozować co się dzieje. Tylko o możliwości. Seriale medyczne, w których pełna diagnostyka odbywa się w ciągu kilku dni a lekarze prowadzący przypadek są obecni przy badaniach to fikcja w Polsce, niedoścignione marzenie każdego pacjenta. Smaku dodaje jeszcze wpisany w opinię genetyczną zespół Ehlersa- Danlosa. Kiedy lekarz słyszy dziwnie brzmiącą nazwę rzadkiej choroby, o której być może słyszał raz czy dwa podczas wieloletnich studiów, a obraz wchodzącego pacjenta nijak nie kojarzy mu się ze zdjęciem najbardziej widocznych cech tej choroby to w jego umyśle kiełkować zaczyna panika, ale i nadzieja, że jak utknie w procesie przyczynowo- skutkowym to zrzuci to na ów zespół i pacjenta wrzuci w wir kolejnych konsultacji. Z czystym sercem będzie mógł powiedzieć, że on pacjentowi pomógł, ale co on może w obliczu wadliwych genów?- zrobił co mógł. I temu lekarzowi nie ma się co dziwić- ślubował nie szkodzić i tego się trzyma.

Tkwię więc w wirze diagnostyki. Każdy lekarz ma inny pomysł na badania. Brakuje im tylko współpracy z kolegami. Są różne pomysły na badania- od mało bolesnych do lekko inwazyjnych. Są to:
- rtg obręczy barkowej celowane na diagnostykę górnego otworu klatki piersiowej,
- rtg barku z podaniem kontrastu do żyły w celu uwidocznienia przebiegu naczyń w pozycji bez obciążenia i z ok. 1 kg ciężarkiem,
- badanie przewodnictwa nerwowego splotu barkowego czyli emg ukierunkowane głównie na nerw łokciowy- bolesne i jak dla mnie mało wnoszące ze względu na fakt, że jestem po transpozycji tego nerwu,
- angio- TK kończyny górnej prawej żeby dokładnie zbadać naczynia,
- usg naczyń kończyny górnej tak żeby wywołać objawy i wtedy sprawdzić przepływy w naczyniach.
Tak więc pomysłów na badania sporo, tylko odbijamy się od pytania- co to wniesie i czy potrzebny jest ten ból?

Sprawy uległy dodatkowemu skomplikowaniu bo tydzień temu doszło do pierwszego w życiu zwichnięcia lewego barku. Konieczna była interwencja ortopedy, żeby bark wskoczył na swoje właściwe miejsce. Plusem wiotkości stawów w moim przypadku jest to, że bark wskoczył dość szybko do panewki i obyło się bez większych interwencji. Dostałam więc w prezencie dużo tejpów i unieruchomienie typu Dessault. Moja sprawność samoobsługi spadła do minimum możliwości.