niedziela, 14 czerwca 2015

Kiedy boli...

Ból jest odczuciem bardzo subiektywnym. Nie da się określić ogólnych wskaźników, które określałyby kiedy ból jest lekki, średni lub silny. Niektórzy opisując ból starają się nadać mu jakiś określony charakter- mówią więc, że ból jest ostry albo tępy, wyróżniają czasem też ból nowotworowy. Można go również spróbować opisać na podstawie czasu trwania- ból będzie więc ostry albo przewlekły. Jakiś czas temu została stworzona "skala bólu" jako narzędzie pomagające opisać chorym swoje doświadczenia. Skala jest dziesięciostopniowa. Ma tylko jedną "wadę"- jest subiektywnym narzędziem oceny. Skąd więc mam wiedzieć, że moja bólowa trójka jest taka sama jak kogoś innego? Na jakiej podstawie dokonywać oceny? Nikt nigdy nie powiedział jak ma się zachowywać człowiek z odpowiednim poziomem bólu. To wszystko powoduje, że ból dla wielu jest tylko wyobrażeniem. Zawsze zastanawiałam się czy do bólu można się przyzwyczaić, teraz wiem, że można świadomie zaniżać skalę.

Po pierwszej artrotomii kolana okazało się, że w stawie zebrał się ropny wysięk. Wtedy wydawało mi się, że ból już jest tak silny, że więcej się nie da. Nie mogłam dotknąć stopą ziemi, bo wywoływało
to przejście bolesnego prądu i uczucia eksplozji w kolanie. Dziś tamten ból określiłabym na mniej niż 5, może właśnie byłaby ta "trójka". Wysięk został ewakuowany wyciśnięciem go przy okazji zdejmowania szwów. Tamten ból nie wywołał łez... Wszystko co czułam, zacisnęłam ciasno w sobie. Tu nie chodzi o to, że kiedy boli to każdy ma to widzieć. Przecież bólu nie widać...

Jedynym bólem, z którym nie umiem sobie radzić jest ból związany z leczeniem zęba. Muszę wtedy korzystać ze znieczulenia. Czasem wydaje mi się, że to dlatego, że bólu w moim życiu jest po prostu za dużo.

Jeśli chodzi o przesuwanie granic na skali, to zaczęłam to robić dość niedawno. Kolejnym granicznym epizodem bólowym był złamany obojczyk. Złamanie obojczyka z przemieszczeniem wywołało łzy, na chwilkę. A potem wcisnęłam to wszystko w ciasne ramy tego, żeby się nie poddać temu co czuję. I może właśnie dlatego wytrzymałam kolejne 8 godzin nim nastawiono mi odłamy kostne. Pamiętam, że wtedy odliczałam czas pomiędzy jedną, a następną tabletką. Jakbym miała temu bólowi złamanego obojczyka przyznać ocenę ze skali to teraz powiedziałabym, że bolało na "6". A wtedy wydawało mi się to bólem nie do zniesienia...

Może właśnie to nas określa jako ludzi. To, że zawsze możemy znieść więcej? Czy można postawić wyraźną granicę tego, co można znieść, a czego nie? Poza tą linią powiem, że już więcej nie dam rady? Mam odczucia, że moje granice się wciąż powiększają. Terytorium bólowe robi się coraz rozleglejsza, a   "pain army" podbija nowe miejsca. Z każdym dniem moje ciało i psychika udowadnia mi, że może więcej i więcej. Przez ten mechanizm ludzie niedowierzają temu, co czuję, albo co czuje moje ciało. Ja sama robię wszystko, żeby się temu nie poddać. Bo jak wytłumaczyć, że chodzę po górach, że jeżdżę rowerem czując cały czas coś na kształt bólu? Kiedy lekarz pyta się mnie teraz czy boli to muszę się nad tym zastanawiać- nie wiem, czuję to cały czas, lepiej orientuję się kiedy mnie nie boli. Jest to dla mnie wtedy zupełnie nieznane uczucie...

Nauczyłam się żyć z bólem, choć chyba trafniejsze byłoby, że uczę się z nim żyć. Ból ma charakter ostrzegawczy albo informacyjny. U mnie te dwa jego aspekty tak mocno się przeniknęły, a ja tak dobrze nauczyłam się to ignorować, że czasem nim zorientuję się, że zrobiłam sobie krzywdę mija trochę czasu. Tak było z zakrzepicą... Rozwijała się raczej trochę dłużej niż 12 godzin. I bardzo bolała... Moje ciało wręcz krzyczało domagając się mojej uwagi, ale ja pouczona, że po operacji barku boleć będzie nie reagowałam. A na pewno nie reagowałam tak jak każdy inny człowiek by to zrobił. Nim zdiagnozowano u mnie zakrzepowe zapalenie żył minął co najmniej tydzień. W połowie tego czasu, który akurat przypadł na weekend, zasięgnęłam porady mojego fizjoterapeuty. Na szczęście! Zakrzepicę rozpoznaje się na podstawie objawów (ból, obrzęk, zaczerwienienie), badań laboratoryjnych (przede wszystkim d-dimery) i badań obrazowych (głównie ultrasonografia z kolorowym dopplerem). Same objawy nie świadczą o zakrzepicy,ale mogą alarmować. Mój fizjoterapeuta zauważył objawy i pokierował od razu do lekarza... Ale... Był weekend. A ja bałam się iść na SOR. Bałam się tego jak zostanę potraktowana... Nie przekonałam się, bo wyczekałam do końca weekendu i w poniedziałek skontaktowałam się z ortopedą. I ortopedom jestem wdzięczna do dziś. Nie wiem czy można postawić diagnozę przez telefon, ale widocznie lekarz miał przebłysk geniuszu, bo wysłał mnie od razu na izbę przyjęć swojego szpitala. Tam trafiłam do młodego, jeszcze lekko wystraszonego, lekarza stażysty. Biedak musiał mieć niezłą zagadkę, co ze mną zrobić. Po przeprowadzeniu badań laboratoryjnych, a potem obrazowych zdiagnozowano wreszcie zakrzepowe zapalenie żyły ramiennej prawej. Dostałam komplet leków na to schorzenie, które też przyniosły ulgę w bólu. Wtedy przesunęłam granice po raz kolejny- zakrzepica była moją "7ką" i jest dalej. Wyższe stopnie rezerwuje na gorsze rzeczy, choć nie wiem i niekoniecznie chcę się dowiedzieć czym mogłyby być.

Bólu nie widać. Niektórzy twierdzą, że ból w jakiś sposób tkwi w głowie, że jest zależny od tego, co głowa mówi. Po którymś turnusie rehabilitacyjnym skwitowałam to słowami "ból to fikcja, ból nie istnieje". Bo wśród ludzi, którzy ten ból odczuwają, albo starają się go jeszcze jakkolwiek opisać wyróżnia się jeszcze trzy określenia: 1) boli, 2) bardzo boli i 3) nap...la. Przez to wszystko ludzie nie biorą na poważnie tego, co czuję, bo kogo nigdy nic nie bolało? Ja swój ból, zlokalizowany głównie w barku, ale też w innych częściach ciała przeżywam przez ostatnie 6 lat... I... Jestem nim już zwyczajnie zmęczona, ale traktuję go też jako nachalnego przyjaciela, który nie chce odpuścić...