wtorek, 13 listopada 2018

Neurologia po raz pierwszy

Około tydzień czasu miałam "wątpliwą" przyjemność być pacjentem oddziału neurologicznego. Oddziały szpitalne mają swoją specyfikę i klimat. Ortopedia wydaje się być miejscem, gdzie cały czas coś się dzieje, pacjenci wyjeżdżają na zabiegi i wracają, ciągły ruch. Neurologia natomiast wydaje się być oddziałem bardzo spokojnym i statecznym. Pacjenci, Ci co mogą, snują się wolno po korytarzu, reszta siedzi w salach. Nawet lekarze wydają się być pochowani gdzieś po gabinetach. Oddział wydaje się być śpiący... co wcale nie oznacza, że nic się tu nie dzieje...

Pobyt na neurologii okazał się koniecznością po ostatnim podwichnięciu barku, po którym włączyły mi się objawy neurologiczne w postaci drżenia ręki przy zgięciu w stawie barkowym i skurcze mięśni okolicy łopatki. Lekarz neurolog stwierdził, że szybką i pełną diagnostykę będzie mógł przeprowadzić jedynie w warunkach szpitalnych. Wykonano mi badania laboratoryjne krwi, MRI splotów, EMG i ENG splotu barkowego oraz RTG czynnościowe kręgosłupa szyjnego. Przeprowadzono dokładne badanie neurologiczne. Oglądało mnie 3 neurologów i 1 ortopeda.

System kształcenia w sektorze opieki zdrowotnej pozostawia wiele do życzenia. System pracy w sektorze opieki zdrowotnej pozostawia do życzenia jeszcze więcej. Zawsze w końcowym efekcie najbardziej dotyka to pacjenta. Ludzie są przepracowani, zmęczeni, nie mają czasu na czytanie i dokształcanie. Rozumiem to, sama pracuję w sektorze opieki zdrowotnej i jeśli mam wybierać pomiędzy czytaniem artykułów naukowych, a godziną snu więcej to niestety, a może lepiej byłoby napisać "z konieczności" częściej wybieram sen...

Neurolodzy faktycznie wspięli się na swoje wyżyny- problem potraktowali poważnie. Było to dla mnie do tego stopnia zdziwieniem, że miałam problem z tym, żeby w to uwierzyć. Faktycznie zrobili wszystko, co było dla nich możliwe w tamtej chwili i sytuacji. Wadą współczesnego systemu kształcenia lekarzy (choć nie tylko) jest to, że ich nauka skupia się ściśle tylko w ich dość wąskiej specjalizacji. Brakuje współpracy interdyscyplinarnej, bo wiadomym jest, że jeden człowiek nie jest w stanie być najlepszym w każdej dziedzinie medycyny. Problem istnieje wtedy, kiedy schorzenie pacjenta wybiega poza ramy specjalizacji. Wtedy trzeba współpracować z innymi lekarzami. I tu zazwyczaj pojawia się problem. Nie wiem jak dużo szczęścia musiałabym mieć, żeby trafić na wspaniałych neurologów i wspaniałych ortopedów w jednym miejscu. Nie trafiłam.

Badania zlecone i wykonane przez neurologów nie wykazały wyraźnego uszkodzenia splotu ("mieliśmy nadzieję, że znajdziemy takie grube rzeczy, że będziemy umieli Ci pomóc"). Owszem wskazały na jakieś "drobne" problemy, jak np. bardzo duża aktywność mięśnia w pozycji, w której teoretycznie powinien znajdować się w spoczynku, albo różnica amplitudy w pobudzeniu nerwów mięśniowo- skórnych (po prawej stronie znacznie niższa niż po lewej). W obrazie MRI opisano niestabilność odcinka C5- C7, a w obrazie RTG czynnościowym niestabilność odcinka C3- C4. Ale "te zmiany nie są takie bardzo duże". I tu pojawia się problem dokształcania, bo w wieku 33 lat pewne zmiany nie powinny istnieć. Poza tym mam chorobę genetyczną, która rządzi się innymi prawami niż nagłe zachorowanie ludzi potencjalnie zdrowych. Wówczas dochodzimy do tego, czy i jak możemy rozmawiać z lekarzem- na ile jego wąska specjalizacja dostrzeże problem bardziej holistycznie.

Najzabawniejsza była wizyta ortopedy. Lekarz w trakcie rezydentury, wysłany chyba za karę na konsultacje w oddziale neurologii. Od pierwszego zadanego przez niego pytania wiedziałam, że raczej trudno nam się będzie dogadać. Kolejne zdania i pytania dowodziły, że będzie tylko gorzej. Ortopeda w trakcie badania barku napotkał na ten sam "problem", co każdy inny lekarz badający okolicę barku- czyli niekontrolowane skurcze mięśni. Niestety w trakcie tego badania doszło po raz kolejny do podwichnięcia barku, wysunięcia się go za bardzo do przodu. Popsuł i zostawił- krótko i na temat o ortopedzie. Na następny dzień obchód lekarski na neurologii oświadczył mi, że ortopeda poległ na moim przypadku i w swojej opinii napisał, że wskazana jest konsultacja ortopedyczna w miejscu, gdzie ostatnio mnie operowano...

Z tą radosną wiadomością wypisano mnie ze szpitala... Z moich doświadczeń z barkiem stwierdziłam, że najlepiej będzie bark na chwilę unieruchomić w ortezie odwodzącej, bo to pozycja, która jest bardziej zbliżona do anatomicznego ustawienia barku. I oczywiście na konsultację z ortopedą operującym mój bark też postanowiłam się wybrać.

Po wizycie u ortopedy w Warszawie stwierdzam, że słowa "rzadko się to zdarza" uznam za opisujące mnie najdokładniej. Przez ostatni tydzień tą kompilację słów słyszę praktycznie codziennie. No cóż, to że rzadko się zdarza to już wiem, doświadczyłam i każdy lekarz, który do tej pory mnie oglądał (neurolog, internista, ortopeda) też jeszcze nigdy nie widział czegoś podobnego, bo to wszak zdarza się niezwykle rzadko...

Konsultacja ortopedyczna nie przyniosła żadnego rozwiązania. Właściwie nie przyniosła nawet cienia rozwiązania. Bark wydaje się być całkiem "zdrowy w swej chorobie" (dzisiaj po raz pierwszy lekarz upomniał mnie, że mój bark zdrowy nie jest... czlowiek zawsze coś sobie źle wytłumaczy). Ogólnie bark wydaje się nie być przyczyną objawów neurologicznych, które raczej są spowodowane jakimś zaburzeniem (wciąż bliżej nieokreślonym) w obrębie szyi i dojścia do splotu. Dobra wiadomość jest taka, że w barku nie powstały nowe zmiany kostne które wymagałyby na przykład natychmiastowej interwencji chirurgicznej. Zła wiadomość jest taka, że widać znaczne pogorszenie stanu, ale nie ma żadnego rozwiązania.

Zalecenia na dzisiejszej wizycie wydałam sobie właściwie sama, a lekarz się po prostu ze mną zgodził. Na razie orteza/ temblak żeby łagodzić dolegliwości bólowe, próby rehabilitacji łopatki i cóż- czekanie na to, co przyniesie czas.