sobota, 26 czerwca 2021

Trudny rok

Ostatnie dziesięć miesięcy to był istny maraton, niekoniecznie chorobowy, ale współpanująca pandemia dała mi się mocno we znaki. Bo choć nie pracuję na oddziale zakaźnym, to jednak w szpitalu gdzie dodatni pacjenci się zdarzają...

Trochę w tym wszystkim było też lęku o to, jak przechoruję zakażenie, mając na uwadze chorobę przewlekłą i stan po zakrzepicy... Ale tak mijały dnie, tygodnie i miesiące. Stres czasem był większy, czasem mniejszy, czasem w ogóle go nie było.

Skupiałam się na tym co "tu i teraz". W kwietniu w okresie największego lockdownu odbyła się moja wizyta kontrolna w Poznaniu po operacji nerwu łokciowego. Efekty zadowalające, w okolicy nerwu wytworzyła się jakaś zmiana, która przy ruchu czasem modelowała ten nerw, ale ogólnie uznano, że nie jest to rzecz którą należy usunąć. Wyprost palców się utrzymywał, znacznie mniej miałam objawów wynikających z podrażnienia tego nerwu. Jednym słowem- bosko! Takich informacji mi było trzeba. Dłoń odzyskała tyle funkcji ile było możliwe, w pracy też nie było większych trudności. 

Potem konsultowałam także uszkodzony bark z lekarzem w Warszawie. Optymistycznie ustaliliśmy, że póki się da to nie operujemy, choć bark trochę tej operacji zaczyna wymagać. Podwichnięcia zdarzają się często, są bolesne i mocno wpływają na zakres ruchomości. Rehabilitacja to mój drugi etat- a przynajmniej tak powinno być... Dość mam czasem tych informacji, że obecnie medycyna nie potrafi mi pomóc, ta konwencjonalna, a ta niekonwencjonalna... uważa, że mam nierozwiązane problemy z poprzednich pokoleń... Ale... zawsze się jakieś znajdzie... czy po kolejnej operacji będę mogła wykonywać swój zawód? A jeśli nie? Decyzja o zabiegach operacyjnych, tak samo jak o ostrzykiwaniu botoksem, została odroczona na "kiedyś się tym zajmę, jak będzie bardzo źle". 

W listopadzie zaczęłam chorować, początkowe objawy przeziębienia, potem coraz gorzej w kierunku objawów grypy. Badania wirusa negatywne więc i lęk znacznie mniejszy. W końcu okazało się, że mam zapalenie płuc. Udało mi się przeleczyć je w domu- antybiotyki, inhalacje, dużo leżenia. Zresztą i tak na niewiele więcej miałabym siły. Po 6ciu tygodniach okazało się, że przeszłam COVID... Badania bywają omylne, ale na szczęście moja lekarka rodzinna była czujniejsza. Skutki choroby odczuwam do dziś, choć udało mi się uniknąć szpitala, zakrzepicy i innych groźnych powikłań, rozwinęłam astmę oskrzelową- organizm nie dał rady... Astma jest więc moim dodatkowym rozpoznaniem, o którym muszę pamiętać przy wizytach...

EDS jest taki nieprzewidywalny. Z mojego ciała płynie wiele sygnałów- gdzieś boli, gdzieś strzyka, coś się zmienia, coś wymaga mojej większej uważności... Diagnostyka w EDS kwiczy, nie ze względu na pandemię, ze wzglęgu na bagatelizowanie objawów... Albo fakt, że wciąż wyglądam zbyt sprawnie w swej niepełnosprawności.

Ten rok jest ciężki, jest trudny. Spotkałam się z wieloma "strachami", których najzwyczajniej w świecie się obawiam. Przeszłam kilka mniejszych kryzysów, kiedy trzeba było ułożyć wiele na nowo.

Ale ten rok miał też swoje uroki, zachody i wschody słońca, spotkania i rozmowy z ludźmi, wdzięczność przenikającą dni i noce.

Moje ostatnie diagnozy to torbiel w stopie do usunięcia, zerwany ATFL w lewej stopie, niestabilny staw w prawym kciuku, podwichnięcie stawu barkowego prawego do przodu, astma oskrzelowa... Udało mi się zmniejszyć insulinooporność- dietetyk się sprawdza :), bo międzyczasie wkradała się jeszcze diagnoza stanu przedcukrzycowego... 

Przewlekłe chorowanie jest trudne... Czasem mam wrażenie, że zbyt i chciałabym przełączyć się na tryb "nie-chora"... Zdaję sobie sprawę, że się nie da. Pozostaje mi więc akceptacja, uważność, wdzięczność za dobre chwile, prawo do czucia trudnych emocji, prawo do złości... I uśmiech, choć czasem ledwo przebija się przez ból




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz